
Zawsze miałam problem z rubykami O mnie i kiedy postanowiłam założyć stronę internetową z moimi fotografiami stanęłam przed nie lada wyzwaniem. Co napisać o mojej relacji z fotografią, żeby wyglądało to dobrze i na dodatek było prawdziwe? Tyle razy widziałam biograficzne notki fotografów, którzy od dziecka wiedzieli, że właśnie tym będą sie zajmować. Wyobrażam sobie wtedy 5 letniego małego artystę uginającego się pod ciężarem Hasselblada.
Ja nigdy nie myślałam o tym, żeby zostać fotografem. Razem z koleżanką borowałyśmy dziury w mirabelkach i szczerze myślałam, że zostanę ortodontką i moje dzieci będą jeździły na wakacje do Disneylandu (pewnie dlatego, że taka była styuacja mojej ówczesniej ortodontki). Lubiłam za to stawać przed aparatem. Dobrze pamiętam kiedy w pewne letnie popołudnie, roku 1992, tata wrócił do domu niosąc pod pachą karton z aparatem fotograficznym marki Fuji.
Pobiegłam razem z nim do domu, nic to, że akurat w coś grałam z koleżanką, trzeba było przecież wybadać sprawę. To w końcu pierwszy automatyczny aparat fotograficzny w rodzinie. W moim mniemaniu był to pierwszy kolorowy aparat fotograficzny, bo wtedy myślałam, że to czy zdjęcie jest czarno-białe czy kolorowe zależy od aparatu a nie od kliszy. Ten był nowoczesny, musiał być zatem i kolorowy! 😀
Tata załadował kliszę, baterię i pstryk! Oto pierwsze zdjęcie.


Na trzecim zdjęciu jest mama, która akurat wstawia pranie, a ja obok, niby przypadkiem w tej naszej mikrołazience, przezornie nie patrzę w obiektyw.

Kolejne zdjęcie zrobiłam ja i jest to w ogóle pierwsze zdjęcie jakie kiedykolwiek zrobiłam. Naturalny portret pod tytułem Tata z brodą i miską grochówki.

Muszę przyznać, że całkiem spoko jak na pierwsze zdjęcie! 😀 Chociaż już na tym pierwszym zdjęciu widać, że zawsze miałam problem z zostawianiem zbyt dużo wolnej przestrzeni u góry. Może się jeszcze nauczę.
Parę lat później, mój dziadek, który znał się z dyrektorem Młodzieżowego Domu Kultury, wspomniał mi, że jest tam kółko fotograficzne i może miałabym ochotę pójść i zobaczyć co tam robią. Dziadek zaprowadził mnie na miejsce i tak już tam zostałam przez następnych parę lat. W każdy wtorek po szkole wsiadałam w tramwaj lub autobus i jechałam do naszego małego laboratorium fotograficznego. Nie było pieniędzy na sprzęt, używaliśmy więc przeterminowanych papierów fotoczułych i przeterminowanej chemii. Zupełnie mi to nie przeszkadzało. Uwielbiałam te parę godzin przy czerwonym świetle i obserwowanie jak z nicości wyłania się obraz. Pochylając się nad kuwetami i opierając się o mokry stół robiłam sobie żółte, chemiczne plamy na białym swetrze.
Czasem robiliśmy zdjęcia, ale bardziej mnie wtedy kręcił sam proces pozytywowania. Zresztą, moje ówczesne wyczucie stylu pozostawiało wiele do życzenia i cieszę się, że nie zostało to uwiecznione na zbyt wielu zdjęciach. Nosiłam wtedy to, co miałam – ciuchy po cioci, po starszym bracie, te które przysłano lata wcześniej z Kanady i te, które sama sobie kupiłam. Zabójcza mieszanka. Do dziś nie mogę się nadziwić, że wychodziłam tak z domu… I nie to, żebym była teraz królową stylu, ale jednak trochę się od tego czasu zmieniło 😛

W ciągu tych kilku lat zaciągnęłam na zajęcia przynajmniej raz prawie wszystkie moje koleżanki. Siedzenie w ciemni być może nie należy do najlepszych sposobów na spędzanie czasu ze znajomymi, ale jakoś zawsze szukalam dodatkowego towarzystwa.
Starsze chłopaki, nigdy nie dali mi wywołać filmu, jakby był to jakiś magiczny rytuał, który mogą wykonywać tylko wybrani. Strasznie mnie to frustrowało, ale z drugiej strony tłumaczyłam sobie, że jeśli rzeczywiście tyle tam do spieprzenia, to lepiej nie będę tego dotykać, bo jak coś pójdzie nie tak – będą się na mnie boczyć. Ciężko ugruntować swoją pozycję wśród nastoletnich chłopaków, samemu będąc jeszcze dzieciakiem. Pamiętam jak zaczęli mnie traktować z poważaniem dopiero, kiedy powiedziałam, że moim lubionym samochodem był Bugatti i zaczęłam wygrywać w ping-ponga 😀 Tak, czasem nie mogliśmy wywoływać zdjęć, bo brakowało materiału i chodziliśmy wtedy grać w ping-ponga.
Ale i to się w końcu skończyło i nie było już więcej zajęć. Nie pamiętam tego ostatniego dnia, tak samo jak nie pamiętam pierwszego. Minęło ponad 15 lat kiedy kolejny raz postawiłam nogę w laboratorium fotograficznym. Mieszkałam już wtedy na Majorce i chodziłam na intensywny kurs fotografii finansowany z Urzędu Pracy. Fotografia analogowa była już domeną hipsterów, dla mnie był to taki emocjonalny powrót do przeszłości. Dość szybko przypomniałam sobie wszystkie zasady i okazało się, że wywoływanie negatywu, choć magiczne, nie jest wcale tak trudne, że mogą je wykonywać tylko wtajemniczeni.
Dostaliśmy rolkę filmu, żeby móc go samodzielnie wywołać. Załadowałam więc Minoltę, którą podarował mi jakiś czas wcześniej mój teść.
Parkowałam wtedy przy cmentarzu, który znałam już wcześniej, bo ludzie z którymi współpracowałam kęcili tam kiedyś scenę z zombie.
Pamiętam jak z wielką, sztuczną raną na policzku i wielkimi kroplami potu na czole jechałam na wstecznym między grobami, bo nie było jak zawrócić.
W myślach przeklinałam wszystkich, którzy kazali mi na ten diabelny cmentarz wjechać samochodem i zastanawiałam się co będzie jak przestawię jakiś nagrobek. Udało mi się w każdym razie wyjechać i miałam ochotę zrobić tam jakieś zjdęcia, na których nie będzie zombie a tylko cisza. Cóż mogę powiedzieć, od zawsze byłam trochę emo.

Od tamtej pory moja kolekcja wypstrykanych negatywów i aparatów analogowych powiększyła się znacznie. I, chociaż nie porzuciłam fotografii cyfrowej, ta analogowa ma specjalne miejsce w moim sercu 🙂
Nie skomentowałam od razu, i potem zapomniałam… a chciałam Ci powiedzieć, że to jedna z najsłodszych i najbardziej uroczych fotostory, jakie w życiu widziałam! 😀 ❤ Zdjęcie taty z grochówką totalnie epickie, zdjęcie dresiarza absolutnie mnie rozbroiło, a cała historia o narodzinach Twojej pasji, jak zawsze, wzruszyła mnie, rozśmieszyła, przeniosła w czasy dzieciństwa i oczarowała! 🙂
Uwielbiam klimat Twojego bloga i uwielbiam Twoje zdjęcia! ❤
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ojej, wielkie dzięki za Twój komentarz! Ja powiem szczerze, że nie mam wygórowanych oczekiwań co do poczytności mojego bloga, więc zazwyczaj nie czekam aż ktoś coś skomentuje, ale akurat ten post był dla mnie dosyć ważny i cieszę się, że Ci się podobał ❤️
PolubieniePolubione przez 1 osoba