Lisie Kąty cz.1

Kiedy próbuję myśleć o najwcześniejszych wspomnieniach jakie mam, myślę o Lisich Kątach. Lisie Kąty to wieś pod Grudziądzem gdzie siedzibę miał Aeroklub Grudziądzki, a teraz Nadwiślański. Moi rodzice byli związani z Aeroklubem przez kilka pierwszych lat mojego życia, i choć byłam wtedy bardzo mała, pamiętam zaskakująco dużo.

Są strzępki sytuacji jak duża kuchnia, jej zacieniony róg i to, że ktoś przekłada mnie przez drewnianą ladę do wydawania posiłków; kuleczki z chrupkiego pieczywa (?), które podejrzewam o bycie kozimi bobkami, ale jednak bardzo mi smakują; albo moja koleżanka Dorota, której mówię, że babcia dała mi ciastko, a ona wciąż pyta czy to dla niej.
Są też i dużo bardziej konkretne sytuacje i dzisiaj właśnie o nich…

Rowerek

Rowerek miał trzy koła i dźwignię, którą wyładowało się pojemnik z tyłu. Taka trochę mikro wywrotka w wyblakło pomarańczowym kolorze. A może to moje wspomnienia są takie wyblakłe a nie rowerek? I czy faktycznie miał tę naczepę? Pewnym jest, że jeździłam nim przed hangarem kiedy zobaczyłam na ziemi pisklę. Musiało wypaść z gniazda. Nie miało jeszcze piór i szans na przeżycie. Myślę, że musiało już nie żyć, ale wtedy nie umiałabym nawet sprawdzić. Przyglądałam mu się znad kierownicy, kiedy mój starszy brat powiedział, żebym je rozjechała. Myślę, że kilka lat później on już by czegoś takiego nie zaproponował, a gdyby to zrobił, odpowiedziałabym, że jest głupi i żeby sam się rozjechał. Lata później z koleżankami znosiłyśmy przecież do domów otumanione ptaszki i wyprawiałyśmy pogrzeby wszystkim tym, które nie przeżyły. Wtedy, pod hangarem dopiero poznawałam świat. Brat powiedział co robić, więc dlaczego by nie? Powoli najechałam przednim kołem na pisklę i obserwowałam jak jego maleńkie wnętrzności wylewają się na rozgrzany słońcem asfalt. Coś we mnie wtedy drgnęło, ale nie uciekłam z płaczem. Trzydzieścikilka lat później wciąż jest mi wstyd, że to zrobiłam.

Udało mi się znaleźć zdjęcie rowerka. Siedzi na nim moja koleżanka Dorota, ja obok drapię się po nodze.

Pszczółka Maja

Myśleliście, że trzyletnie dziewczynki nie potrafią kokietować? Jeśli tak, byliście w błędzie. Moją pierwszą sympatią, albo crushem, jak powiedziałaby dzisiejsza młodzież 😉 był niejaki Sebastian P. Musiał mieć miedzy 17 a 21 lat, nie mam pojęcia. Pamiętam, że miał ciemne włosy i wydawał mi się strasznie przystojny, więc zawstydzałam się za każdym razem kiedy był gdzieś w pobliżu. Pamiętam jak któregoś dnia siedziałam z mamą na starcie (to miejsce na lotnisku z którego startują szybowce, rozkłada się go w zależności od kierunku wiatru) i zobaczyłam, że zbliża się on. Tak się zawstydziłam, że postanowiłam schować się pod plastikowy rokładany stolik, żeby mnie nie zauważył. O to było trudno, zapewne dlatego, że doskonale mnie było pod tym stolikiem widać, szczególnie z daleka. Poza tym, kiedy już się zbliżył, moja mama poprosiła go czyby przypadkiem nie mógł się mną chwilę zająć. Wyobraźcie sobie moją panikę kiedy po chwili pod stołem pojawiła się rozpromieniona twarz mojego obiektu westchnień, który zaprosił mnie do wspólnego czytania. Leżeliśmy poźniej na białym płótnie i Sebastian czytał mi Pszczółkę Maję – no takie randki to ja rozumiem XD.
Nie wiem tylko jak to się stało, że o moim zauroczeniu wiedzieli wszyscy dookoła, np. pewna Ewa, która była wtedy nastolatką i często się ze mną bawiła. Raz udała, że mówi przez radiostację „Mój Sebastianie, gdzie jesteś?”, że niby to ja. Myślę, że rumieniec jakim się wtedy oblałam był widoczny nawet z nieba nad lotniskiem.

Ewa przy radiostacji i ja z mamą na starcie.

Fusy

Z Ewą mam też kilka innych wspomnień. Jak to, kiedy z jej siostrą (chyba?) zakładają mi spódnicę, która sięga mi do kostek i mogę udawać, że jestem królewną. Korona w postaci opaski do włosów też się znalazła! Mam nawet zdjęcie, o proszę:

To zdjęcie wywołałam chyba sama na kółku fotograficznym, jestem pewna, że oryginał nie jest tak krzywy 😛

Drugie wspomnienie jest tak głupie, że przyprawia mnie o gęsią skórkę. Na zmianę śmiech i wstyd, ale nie powinnam wymagać od niespełna trzyletniego dziecka, żeby myślało jak trzydziestokilkuletnia kobieta. Otóż Ewa musiała pójść do toalety. Nie chciała pewnie zostawić mnie pod drzwiami łazienki, bo lepiej było mieć na mnie stale oko. Zabrała mnie więc ze sobą, ale poprosiła, żebym nie patrzyła. Nie wiem jak wyglądała moja twarz z zewnątrz, ale podejrzewam, że przypominałam małego diabła, kiedy wyszczerzyłam zęby w uśmiechu, że powiedzieć: A ja wiem dlaczego mam nie patrzeć!, Ewa rozbawiona (biedna nie wiedziała co ją czeka) zapytała dlaczego… A ja, dumna jak nigdy, że od razu rozwikłałam zagadkę, że tak dobrze znam się już na ludziach odpowiedziałam głośno: Bo ty masz tam fusy!
No… nie wiem czy muszę Wam tłumaczyć co nazywałam wtedy fusami? Mam nadzieję, że mi tego oszczędzicie 😛

Torebka mamy

Innym razem musiałam się pewnie pałętać ludziom pod nogami, kiedy ściągali szybowce ze startu pod hangar (a może odwrotnie), więc ktoś pomyślał, że najlepiej będzie mnie po prostu wsadzić do szybowca. Nikt się o mnie nie potknie, nigdzie się nie zapodzieję, będę sobie jechać jak jakaś mała księżniczka niesiona w lektyce. Ale kiedy już posadzono mnie w szybowcu i zamknięto kabinę, ogarnęła mnie panika. Nagle sparaliżowała mnie myśl, że być może ten szybowiec, pchany przez tyle osób, po prostu wsytartuje ze mną w środku, a przecież ja nie potrafię go pilotować! Oczywiście zaczęłam płakać, bo nie umiałam jeszcze inaczej wybrnąć z sytuacji. Moja mama zaczęła mi wtedy tłumaczyć, że przecież nie odfrunę tak po prostu, ale ja nie dawałam się przekonać racjonalnym argumentom. Praw fizyki jeszcze nie znałam. Mama zaproponowała wtedy, że przez okienko w kabinie wsunie pasek od swojej torebki, żebym mogła go trzymać. I wiece co? Mnie to od razu uspokoiło. Bo oto pasek stał się przedłużeniem mamy i już nie byłam w tej kabinie sama, miałam przy sobie mamę i czułam się bezpiecznie. Rozwiązanie było genialne i równie absurdalne co sama sytuacja. Lubię sobie tę sytuację przypominać.

Ja przy szybowcu.

Z Lisimi Kątami mam jeszcze dużo więcej wspomnień, ale te późniejsze zostawię na potem. Jestem ciekawa jakie są Wasze najwcześniejsze wspomnienia? Dajcie znać w komentarzach!

5 myśli na temat “Lisie Kąty cz.1

  1. Wydarzenia z tamtych lat są jak wyblakłe zdjęcia. Starszyzna wyjechała na zachód. Mi przyszło przeprowadzić się z miasta wojewódzkiego do małej mieściny. Tam czas biegł powoli. Ludzie nie byli tacy zaganiani. Sąsiedzi, znajomi przychodzili na kawę.

    Przed furtką była taka wypłaszczona brzoza na którą wspinaliśmy się. Przed domem był miniaturowy las w którym uwielbialiśmy chować się. W ogrodzie zbieraliśmy świeże warzywa czy owoce. Na działce obok pasły się kury, kaczki i gęsi z którymi się bawiliśmy. W okolicy budowano drogę oraz chodniki. Po południu plac budowy zmieniał się w plac zabaw. Jak powstała droga to graliśmy w piłkę do upadłego. Tak to było w dużym skrócie.

    Polubione przez 1 osoba

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s