
Dramatycznie zaczął się ten świąteczny dzień w naszym bezbożnym domu. Oglądaliśmy właśnie Wild Wild Country, kiedy usłyszałam jakiś niezidentyfikowany dźwięk. Ni to pisk, ni to wrzask. Zerknęłam za okno i zobaczyłam przelatującego nisko ptaka, a za nim jednego z naszych kotów – Nicka. Ptak poleciał, więc nie musiałam się zrywać, żeby ratować mu życie. Obserwowałam tylko Nickiego i widziałam, że trochę za dużo się oblizuje. Przyszedł potem do pokoju z czarnym piórkiem koło pyszczka. Kiedy wreszcie wyszłam na patio zobaczyłam, że wszędzie leżą czarne pióra. Krótkie, długie, puchate, lśniące… Nie mam wątpliwości, że ofiarą padł jakiś biedny kos. Odleciał, więc mam nadzieję, że ubytek piór nie był zbyt poważny.
Tymczasem te czarne pióra mogłyby być doksonałą metaforą tego, jak się czuję. A czuję się jakby skrzydlaty, czarny potwór siedział mi na sercu. Miejsca tam w klatce piersiowej nie ma za dużo, więc z takim ptaszyskiem dość ciasno. Chcę wziąć porządny oddech, bo czuję, że tego mi potrzeba, ale nie mogę, bo płuca nie mają miejsca, żeby się napełnić. Oddycham więc płytko i ciężko mi strasznie. Chciałabym móc jakoś wydrapać tego demona, ale to niemożliwe. Jeśli kiedykolwiek czuliście się podobnie to wiecie o czym mówię.
A komu się zdarzył kiedyś napad paniki, ten wie, że to jest dopiero jazda. Pierwszy, pełnoobjawowy atak zdarzył mi się zaraz po rozpoczęciu studiów, na stacji SKM w Sopocie. Nie polecam takich atrakcji. Pamiętam jak parę tygodni później usiłowałam zasnąć, ale wspomniany już czarny demon, nie pozwalał mi nawet na to. Myśli przyspieszały z każdą sekundą, tak samo jak bicie serca, i nagle miałam wrażenie, że dosłownie widzę siebie z góry. Leżałam na taniej, rozkładanej sofie, w pustym mieszkaniu w jednym z sopockich wieżowców. I pomyślałam sobie, że przecież drzwi zamknięte od środka i nikt mi nie przyjdzie z pomocą i, że najpewniej umrę tej nocy i znajdą mnie dopiero za parę dni, jak już zacznę się rozkładać. Nie pamiętam jak zdołałam się z tych myśli wyplątać i jakoś uspokoić. Teraz się z tego śmieję, no bo jak się nie śmiać, ale wtedy naprawdę widziałam już własny nagrobek.
Na szczęście nie miewam już takich stanów, nauczyłam się je kontrolować. Niemniej jednak ten skrzydlaty lęk czasem przylatuje i wije sobie gniazdo, nieproszony. Dwa razy próbowałam benzodiazepin. Pierwszego dnia zawsze był fajny odjazd, potem właściwie nie czułam żadnej różnicy, no i trzeba było lek odstawić ze względu na ryzyko uzależnienia. Próbowałam też różnych technik relaksacyjnych, u psychologa i w domu, próbowałam jogi, tai-chi. Wszystko właściwie na nic. Jest kilka rzeczy, które zawsze pomagają na krótką metę, ale nawet jeśli umysł jest spokojny, to ciało się buntuje. Zakończę naszym polskim no i co zrobisz? Nic nie zrobisz!
Dziękuję za uwagę, pójdę teraz walczyć z demonem, a jak się nie uda, to może moja wspaniała lekarka, coś we wtorek wymyśli.
Trzymam kciuki za pokonanie czarnego, wewnętrznego ptaszora. W tym wszystkim najbardziej przeraża mnie to, że ciało tak mocno reaguje, że człowiek naprawdę wierzy w to, że zaraz umrze. I może sobie próbować ustawiać w umyśle, że to tylko niepokój albo atak paniki, że wszystko kiedyś mija i to też minie, ale fizyczne objawy są tak paskudne, że umysł ma ciężko z przebiciem się z logicznymi argumentami… Spokoju i wewnętrznej jasności Ci życzę.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dokladnie! Ludzie, którzy nigdy czegoś takiego nie przeżyli nie potrafią tego zrozumieć (i wcale się im nie dziwię). Często ktoś mówi „zrelaksuj sie” a to tak, jakby alergikowi powiedzieć „przestań kichać” 😂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Hm, nigdy aż tak nie było, żebym musiała szukać leków, ale miałam może z dwa razy napad paniki, nawet nie wiedząc co to jest. Teraz, z powodu zmian życiowych, czuję więcej niepokoju – znów, być może nie aż tak mocno jak Ty, ale absolutnie rozumiem, że mogłoby to mi zatruć życie. Na razie gnój jest pod kontrolą umysłu, mam nadzieję, że gdy lepiej się rozgoszczę w nowym miejscu takie fale niepokoju przestaną przychodzić. A jak coś, to przylezę się wypłakać. Uściski.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
No u mnie też to po prostu przychodzi raz na jakiś czas. Teraz jestem pewna, że jest to związane z tą nową (prawie)pracą. Czuję, że to tak ważne i że tak dużo zależy ode mnie, że podświadomie strasznie się boję , że mogę coś schrzanić. Niby wiem, że będzie dobrze, ale ciało mi nie wierzy 😛 A co najzabawniejsze, kiedy ostatni raz tak się czułam, też było to spowodowane pracą 😛 A raczej szefową, która o szefowaniu miała nikłe pojęcie 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Wydaje mi się, że potrafię sobie wyobrazić, jak się czujesz… nie przeżywałam nigdy dokładnie tego, o czym piszesz, ale chyba coś podobnego w wyniku przewlekłego stresu… W każdym razie, ślę dobre myśli i trzymam kciuki za Ciebie. Z pracą- jestem przekonana na 100%- wszystko będzie dobrze! 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba